Pages

Saturday 6 April 2013

Zakurzony Marzec i te zapomniane Kretenskie wioski



Na wyspie można się nabawić pogodowej obsesji. Każdy wiaterek, kazda zmiana chmurki, kazda zmiana faktury powierzchni morskiej potrafi przedostać się do naszych zmyslow. To tak, jakby serce wyspy bilo ci dzień w dzień kolo ucha. 


To co dzieje się z woda, niebem, skrawkami zieleni pooranymi skalista ziemia fascynuje, utula, niepokoi. 


Odszedł kolejny marzec, ale cykl wietrznego żaru, stojącego w powietrzu kurzu, mżawek, pozostał. 


Od miesiąca trwamy w takim to schemacie pogody:

1. Jest pięknie, słonecznie, zapowiedz wiosny, rzekłoby się lata, lekki wietrzyk oplata się wokół obnażonych kostek.

2. Wietrzyk zaczyna się wsciekac, podrywa się i on i my, zionie susza i żarem.

3. Nagle szary bezruch. Nie ma chmur, nie ma budynkow. Powstaje mgla z kurzu. Zatykaja się nosy, drapie piaskowa cisza w gardle, ziarenka piasku wkradają się pod powieki.  

4. Az tu nagle zryw i wietrzyk już nie jest ciepławy. I sciemnia się wcześniej  a wraz ze zmrokiem spadają pierwsze krople deszczu.


Kazda z tych faz jest fascynujaca. Kazda przemawia do innych zmyslow. Gdzies fascynuje swoja predkoscia „przypływu i odpływu”, gdzies meczy i szarpie nerwy. 


W takie dni, w takie fazy dobrze jest się oddalić od linii brzegowej. Wyjsc z utartego schematu codzienności. 


Przypominam sobie, ze rutyna, opatrzone obrazy zabijają w nas wrazliwosc i otepiaja. Pozniej trudno się z tego otępienia podnieść a tyle jest do splądrowania.  Zle sie jest zasiedziec!


Tesknie za zielenia. Tak, można zatesknic za polskimi lasami, ubranymi w zielen, podmokłymi ogrodami podwarszawskich miasteczek!


Jedziemy w kierunku Rethymnonu. Apokoronas to raj dla wielbicieli małych, pochowanych, stojących w czasie wiosek. Skrecamy na Vrisses, gdzie na glownym placu plynie sobie strumyczek i pluszcza się kaczuszki. Dobrze się tu zatrzymać na miejscowego suvlaka i kupic autentyczna Kretenska Graviere czy kwaśnawy, w ceramicznej misie jogurt. 


Kilkaset metrow od tego placyku rozciagaja się już dywany drzew oliwnych. Szumia, gna się galezie i na stoku wygladaja jak latający oliwny dywan. 



Slonce za chmura kurzu daje swiatlo jak z energooszczędnej zarowki – niby wszystko widać, a kolory się gdzies pochowaly. 


Zabudowania rzedną kiedy jedziemy do Embroznieros.  Na tarasie tuz nad glowna droga, schowany za drzewami stoi kamienny dom, a przed nim człowiek widmo. W białych szatach rozwianych na wietrze wygląda jak guru z dalekiej Azji. Tu przed ostrym zakrętem stoi zamknięte kafeneio i w trakcie budowy a la antyczny amfiteatr. Obiecuje sobie, ze wroce tu latem! Na pewno ta kawa będzie miała mistyczny posmak kiedy na Limanach będą się klebic tlumy turystow i okupujących przybrzeżne mezedopoleia Grekow. 


Dojezdzamy w końcu do serca wsi, czyli kilku domow zgrupowanych przy niezgrabnym skrzyżowaniu. Lokalna kawiarnia jeszcze zamknieta na cztery spusty. Sercem zycia towarzyskiego pozostaje „wszystko sprzedający” wioskowy market. Pachnie swiezym powietrzem. Nie ma samochodow, nie ma ruchu. To co się rusza to wyłącznie zasluga wiatru. 


Nad wsia króluje zapuszony palac tureckiego Paszy. Pieknu kamienny portal stoi sobie na skrawku podjazdu usłanego „kocimi lbami”. Masywne kamienne sciany wciąż manifestują swietnosc tamtej epoki. Ogrod porosniety chwastami i trawa, az po kolana. Stoi ta twierdza i straszy i porusza wyobraznie chyba i wyłącznie przejezdnych. Dla autochtonów, jak widać po metalowym, tanim plocie, który ja otacza, nie ma zadnego sensu i wartości. 


Niedalego glownego placu stoi bialy wysoki dom. Ma zielono-razace okiennice, przestronny balkon na pierwszym piętrze. I te kolumny podtrzymujące pedy winogron, które w lato ocienia parterowy taras domu. 


Tak wygląda Dolne Embroznieros. Jest jeszcze ta wyzsza czesc, gdzie wieje pustka i melancholia. 


Kuriozalnie miedzy dwiema częściami wioski znajduje się wypielęgnowane boisko do nogi. A potem, bardziej w gore maly wioskowy cmentarz. 


Zatrzymujemy się tuz pod grupka obdrapanych białych domow. Sa tam dwa zielone tarasy, a na najwyższym ukryta posrod brzoz polana. Kto by pomyslal, ze widać stad morze! 


Rozmarzam się. Ach, jakby tu taki domek postawić. Z gankiem i tym widokiem na sady oliwne. 


Cicho, bezruch. Gdzies tu rosna dzikie figi i duzy kaktus. I odkrywamy, ze pod tymi wszystkimi zaroślami kryje się kamienna sciezka biegnaca do kilku zagrod tworzących „Gorna” wies. 


Gdyby tam kury chodowali to może w przyszłości ta sciezka chodziłabym co rano po jajka?








2 comments:

  1. To niesamowite, jesli chodzi o pewne skojarzenia i odbior wrazen.
    Cytaty:
    "To tak, jakby serce wyspy bilo ci dzień w dzień kolo ucha." , "dywany drzew oliwnych" - mi to samo dokladnie chodzi po glowie!! To, ze oliwne gaje przypominaja z daleka wykladziny boucle, czy puchate, klebuszkowate dywany - to pierwsze, najmocniejsze skojarzenie. A to, ze kretenska pogode, calego tego ducha wyspy tez odpierasz tak "podskornie", inaczej chyba sie nie da. I jesli ktos tu nie byl, nie poczul tych wiatrow, pylicy i ulewy i blyskawicznie pojawiajacego sie palacego slonca, to nie bedzie miec pojecia o czym piszesz.. ;)

    ReplyDelete
  2. ciesze sie ze wspolnoty odczuc i ciagle, piszac ten blog, mam nadzieje, ze dolaczy do mnie, (do nas!) grono tych, ktorzy w koncu zrozumieja! Mi tez zajelo kilka dobrych lat, zeby docenic te prostote ziemi!

    ReplyDelete