Na wyspie można się nabawić pogodowej obsesji. Każdy wiaterek, kazda zmiana
chmurki, kazda zmiana faktury powierzchni morskiej potrafi przedostać się do
naszych zmyslow. To tak, jakby serce wyspy bilo ci dzień w dzień kolo ucha.
To co dzieje się z woda, niebem, skrawkami zieleni pooranymi skalista
ziemia fascynuje, utula, niepokoi.
Odszedł kolejny marzec, ale cykl wietrznego żaru, stojącego w powietrzu
kurzu, mżawek, pozostał.
Od miesiąca trwamy w takim to schemacie pogody:
1. Jest
pięknie, słonecznie, zapowiedz wiosny, rzekłoby się lata, lekki wietrzyk oplata
się wokół obnażonych kostek.
2. Wietrzyk
zaczyna się wsciekac, podrywa się i on i my, zionie susza i żarem.
3. Nagle
szary bezruch. Nie ma chmur, nie ma budynkow. Powstaje mgla z kurzu. Zatykaja
się nosy, drapie piaskowa cisza w gardle, ziarenka piasku wkradają się pod
powieki.
4. Az tu
nagle zryw i wietrzyk już nie jest ciepławy. I sciemnia się wcześniej a wraz ze zmrokiem spadają pierwsze krople
deszczu.
Kazda z tych faz jest fascynujaca. Kazda przemawia
do innych zmyslow. Gdzies fascynuje swoja predkoscia „przypływu i odpływu”,
gdzies meczy i szarpie nerwy.
W takie dni, w takie fazy dobrze jest się oddalić
od linii brzegowej. Wyjsc z utartego schematu codzienności.
Przypominam sobie, ze rutyna, opatrzone obrazy
zabijają w nas wrazliwosc i otepiaja. Pozniej trudno się z tego otępienia
podnieść a tyle jest do splądrowania. Zle sie jest zasiedziec!
Tesknie za zielenia. Tak, można zatesknic za polskimi
lasami, ubranymi w zielen, podmokłymi ogrodami podwarszawskich miasteczek!
Jedziemy w kierunku Rethymnonu. Apokoronas to raj
dla wielbicieli małych, pochowanych, stojących w czasie wiosek. Skrecamy na
Vrisses, gdzie na glownym placu plynie sobie strumyczek i pluszcza się
kaczuszki. Dobrze się tu zatrzymać na miejscowego suvlaka i kupic autentyczna
Kretenska Graviere czy kwaśnawy, w ceramicznej misie jogurt.
Kilkaset metrow od tego placyku rozciagaja się już
dywany drzew oliwnych. Szumia, gna się galezie i na stoku wygladaja jak
latający oliwny dywan.
Slonce za chmura kurzu daje swiatlo jak z energooszczędnej
zarowki – niby wszystko widać, a kolory się gdzies pochowaly.
Zabudowania rzedną kiedy jedziemy do
Embroznieros. Na tarasie tuz nad glowna
droga, schowany za drzewami stoi kamienny dom, a przed nim człowiek widmo. W
białych szatach rozwianych na wietrze wygląda jak guru z dalekiej Azji. Tu
przed ostrym zakrętem stoi zamknięte kafeneio i w trakcie budowy a la antyczny
amfiteatr. Obiecuje sobie, ze wroce tu latem! Na pewno ta kawa będzie miała
mistyczny posmak kiedy na Limanach będą się klebic tlumy turystow i okupujących
przybrzeżne mezedopoleia Grekow.
Dojezdzamy w końcu do serca wsi, czyli kilku domow
zgrupowanych przy niezgrabnym skrzyżowaniu. Lokalna kawiarnia jeszcze zamknieta
na cztery spusty. Sercem zycia towarzyskiego pozostaje „wszystko sprzedający”
wioskowy market. Pachnie swiezym powietrzem. Nie ma samochodow, nie ma ruchu.
To co się rusza to wyłącznie zasluga wiatru.
Nad wsia króluje zapuszony palac tureckiego Paszy.
Pieknu kamienny portal stoi sobie na skrawku podjazdu usłanego „kocimi lbami”.
Masywne kamienne sciany wciąż manifestują swietnosc tamtej epoki. Ogrod
porosniety chwastami i trawa, az po kolana. Stoi ta twierdza i straszy i
porusza wyobraznie chyba i wyłącznie przejezdnych. Dla autochtonów, jak widać
po metalowym, tanim plocie, który ja otacza, nie ma zadnego sensu i wartości.
Niedalego glownego placu stoi bialy wysoki dom. Ma
zielono-razace okiennice, przestronny balkon na pierwszym piętrze. I te kolumny
podtrzymujące pedy winogron, które w lato ocienia parterowy taras domu.
Tak wygląda Dolne Embroznieros. Jest jeszcze ta
wyzsza czesc, gdzie wieje pustka i melancholia.
Kuriozalnie miedzy dwiema częściami wioski znajduje
się wypielęgnowane boisko do nogi. A potem, bardziej w gore maly wioskowy
cmentarz.
Zatrzymujemy się tuz pod grupka obdrapanych
białych domow. Sa tam dwa zielone tarasy, a na najwyższym ukryta posrod brzoz
polana. Kto by pomyslal, ze widać stad morze!
Rozmarzam się. Ach, jakby tu taki domek postawić.
Z gankiem i tym widokiem na sady oliwne.
Cicho, bezruch. Gdzies tu rosna dzikie figi i duzy
kaktus. I odkrywamy, ze pod tymi wszystkimi zaroślami kryje się kamienna
sciezka biegnaca do kilku zagrod tworzących „Gorna” wies.
Gdyby tam kury chodowali to może w przyszłości ta
sciezka chodziłabym co rano po jajka?
To niesamowite, jesli chodzi o pewne skojarzenia i odbior wrazen.
ReplyDeleteCytaty:
"To tak, jakby serce wyspy bilo ci dzień w dzień kolo ucha." , "dywany drzew oliwnych" - mi to samo dokladnie chodzi po glowie!! To, ze oliwne gaje przypominaja z daleka wykladziny boucle, czy puchate, klebuszkowate dywany - to pierwsze, najmocniejsze skojarzenie. A to, ze kretenska pogode, calego tego ducha wyspy tez odpierasz tak "podskornie", inaczej chyba sie nie da. I jesli ktos tu nie byl, nie poczul tych wiatrow, pylicy i ulewy i blyskawicznie pojawiajacego sie palacego slonca, to nie bedzie miec pojecia o czym piszesz.. ;)
ciesze sie ze wspolnoty odczuc i ciagle, piszac ten blog, mam nadzieje, ze dolaczy do mnie, (do nas!) grono tych, ktorzy w koncu zrozumieja! Mi tez zajelo kilka dobrych lat, zeby docenic te prostote ziemi!
ReplyDelete