Zawsze bylam zwolennikiem uczciwosci. Oczywiście, jak każdy człowiek, rzecz
ludzka, czasami się zapetle, zagonie, okrece wokół własnej osi. Wtedy słucham.
Gadam, gadam, gadam, ale ucha tez nadstawiam. Nie ma to jak madrzy przyjaciele,
osoby od serca. Doswiadczeni, pokorni, pogodzeni, ale i walczący.
Taki dziś miałam dzień. Przesiedziany, umordowany, przegadany….z dzieckiem pod
pacha.
Każdy, kto kobiecie, która wychowala choć jedno dziecko (niekoniecznie
swoje) i przebywala z nim (w moim przypadku na etapie jeszcze niemowlęcym) pod
jednym dachem, cale godziny, tygodnie, miesiące, podkreślam – większość czasu
sama, każdy, kto zada pytanie: „jak pani sobie radzi w sytuacjach kryzysowych”,
powinien otrzymać szczera odpowiedz (tu, podkreślam, kontrolujemy obled w oku!)
: „nie myje się!”.
Nadszedl wieczor, wietrzny, cichy, a ja wlasnie po całym dniu wyszłam z
szlafroka i udało mi się wykapac. To tak na zapas, żeby już na jutro starczylo.
Dziecko się obudzilo, no to mleczko. A nie, bo wcześniej trzeba przewinac. No
to jemy mleczko. Nie minela godzina już owocowy kremik. W miedzy czasie
telefon. Koleżanka. Trzeba odebrać, bo każdy wie, ze dla kobiety rozmowa z
druga „baba” to jak pożywienie. Obgadalysmy kwestie zawodowe, bo dziecko jest,
ale do pracy trzeba wracac. Takie czasy, takie tez osobiste potrzeby. W miedzy
czasie blender na fulla i się ten kremik robi. Cos z tym bananem nie tak było.
Dziecko jesc odmowilo, papka poszla do kosza i trzeba było znowu robic mleczko.
Wczesne popołudnie (ja w szlafroku, wlosy spiete klamra, luk nie wyjściowy,
rzekłabym!). Telefon. Wszyscy wiedza, ze w domu siedzie to dzwonią. Kolejna
kolezanka. Znowu o pracy, bo mnie te zawodowe dylematy scigaja i drecza. W
miedzy czasie wyprawiamy tate do pracy a potem czas na zupke. Dzwoni ciocia z
Aten, która ciocia nie lubi być nazywana (sic!). Znowu o pracy gadamy, bo ten
rynek grecki to taki wlasnie jest. Potem o trudach dni, egzystencji, a blender
znowu chodzi. Dziecko slucha, pomrukuje, bawi się. Ja tu do cioci raz mowie, a
raz do dziecka, a potem cioci tlumacze, ze to nie do niej tylko do dziedziczki.
Zupke jemy, ale tez bez większego entuzjazmu. Po pol godzinie udawania samolocika,
poddaje się. Usta zaciniete jak wrota sezamu. No dobra, znowu to mleczko. Ciotka
się rozlacza, bo ma swoje sprawy. Telefon.
I tak do wieczora. Mleczko, telefon, zupka, pielucha, telefon już sama się pogubiłam
w jakiej to było kolejności. Wiem, ze nawet jakies koszulki akwarelami malowałam
w rozmowie.
A potem dziecko poszlo spac, a szlafrok poszedł do prania, bo nam się przed
snem zwrocilo.
Mam drugi, wiec nie w tym rzecz!
Ale tak jak już dzisiaj o tym mowilam, to wszystko to tylko kłopoty. Gdzies
indziej, inni, dalsi i bliscy, maja na prawde problemy!